Apostołka Bożego Miłosierdzia, Sekretarka Je- zusa Miłosiernego, Prorok
naszych czasów, wielki Mistyk, Mistrzyni życia duchowego – to tytuły,
które najczęściej pojawiają się przy imieniu św. Siostry Faustyny
Kowalskiej ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia. Nale- ży do grona
najbardziej znanych i lubianych świętych oraz największych mistyków w
his- torii Kościoła.
Urodziła się 25 sierpnia 1905 roku we wsi Gło- gowiec jako trzecie
spośród dziesięciorga dzieci w rodzinie Stanisława i Marianny
Kowalskich. Dwa dni później na chrzcie świętym w kościele parafialnym w
Świnicach Warckich otrzymała imię Helena. W wieku 9 lat przystąpiła do
pierwszej Komunii świętej. Do szkoły chodziła niecałe trzy lata, a potem
poszła na służbę do zamożnych rodzin w Aleksandrowie Łódzkim i Łodzi.
Od siódmego roku życia odczuwała wezwanie do służby Bożej, ale rodzice
nie wyrażali zgody na jej wstąpienie do klasztoru. Przynaglona jednak
wizją cierpiącego Chrystusa, w lipcu 1924 roku wyjechała do Warszawy, by
szukać miejsca w klasztorze. Przez rok pracowała jeszcze jako pomoc
domowa, by zarobić na skromny posag. 1 sierpnia 1925 roku wstąpiła
do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosier- dzia w Warszawie przy ul.
Żytniej.
W tym Zgromadzeniu przeżyła 13 lat przebywając w wielu domach,
naj- dłużej w Krakowie, Warszawie, Płocku i Wilnie, pełniąc obowiązki
kucharki, sprzedawczyni w sklepie z pieczywem, ogrodniczki i furtianki.
Chorowała na gruźlicę płuc i przewodu pokarmowego, dlatego ponad 8
miesięcy spędziła w szpitalu na Prądniku w Krakowie. Większe cierpienia
od tych, które niosła gruźlica, znosiła jako dobrowolna ofiara za
grzeszników i apostołka Bożego Miłosierdzia. Doświadczyła też wielu
nadzwyczajnych łask: objawień, ekstaz, daru bilokacji, ukrytych
stygmatów, czytania w duszach ludzkich, mistycz- nych zrękowin i
zaślubin.
Zasadniczym zadaniem Siostry Faustyny było przekazanie
Kościołowi i światu orędzia Miłosierdzia, które jest przypomnieniem
biblijnej prawdy o mi- łości miłosiernej Boga do każdego człowieka,
wezwaniem do zawierzenia Mu swego życia i czynnej miłości wobec
bliźnich. Jezus nie tylko ukazał jej głę- bię swego miłosierdzia, ale
także przekazał nowe formy kultu: obraz z pod- pisem Jezu, ufam Tobie,
święto Miłosierdzia, Koronkę do Miłosierdzia Bożego i modlitwę w chwili
Jego konania na krzyżu, zwaną Godziną Miłosierdzia. Do każdej z nich, a
także do głoszenia orędzia Miłosierdzia przywiązał wielkie obietnice
pod warunkiem troski o postawę zaufania Bogu, czyli pełnienia Jego woli,
oraz świadczenia miłosierdzia bliźnim.
Siostra Faustyna zmarła 5 października 1938 roku w klasztorze w
Kra- kowie-Łagiewnikach mając zaledwie 33 lata. Z jej charyzmatu i
doświadcze- nia mistycznego zrodził się Apostolski Ruch Bożego
Miłosierdzia, który kontynuuje jej misję, głosząc światu orędzie
Miłosierdzia poprzez świadectwo życia, czyny, słowa i modlitwę. 18
kwietnia 1993 roku Ojciec Święty Jan Paweł II wyniósł ją do chwały
ołtarzy, a 30 kwietnia 2000 roku zaliczył do grona świętych Kościoła.
Jej relikwie znajdują się w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w
Krakowie-Łagiewnikach.
Ojciec Święty Jan Paweł II napisał, że w wieku wielkich
totalitaryzmów Siostra Faustyna stała się rzeczniczką przesłania, iż
jedyną siłą zdolną zrównoważyć ich zło jest prawda o miłosierdziu Boga.
Jej „Dzienniczek” nazwał ewangelią miłosierdzia pisaną w perspektywie XX wieku, która pozwoliła ludziom przetrwać niezwykle bolesne doświadczenia tych czasów. Orędzie to – powiedział Ojciec Święty Benedykt XVI – jest rzeczywiście głównym przesłaniem naszych czasów: miłosierdzie jako Boża moc, jako Boża granica dla zła całego świata.
1. Błogosławione dziecko
Stanisław Kowalski i Marianna z domu Babel po ślubie zakupili
kilka morgów pola we wsi Głogo- wiec, z dala od szlaków handlowych i
miast. Wkrótce pobudowali tam parterowy dom i zabudowania gospo- darcze.
W kościele parafialnym pod wezwaniem św. Kazimierza w Świ- nicach
Warckich chrzczone były wszystkie ich dzieci, tu przystępowały do
pierwszej Komunii świętej, a w nie- dziele i święta uczestniczyły we
Mszy świętej. Pod datą 27 sierpnia 1905 roku w księgach parafialnych ks.
proboszcz Józef Chodyński zapisał: Działo
się to w Świnicach 27 sierpnia 1905 roku o godzinie pierwszej w
południe. Stawił się Stanisław Kowalski – rolnik, lat 40, w obecności
Franciszka Bednarka, 35 lat, i Józefa Stasiaka, lat 40 – rolników z
Głogowca, i okazali nam dziecię płci żeńskiej, urodzone we wsi Głogowiec
25 sierpnia 1905 roku o godzinie ósmej rano z jego małżonki Marianny z
Babelów lat 30 mającej. Dziecięciu temu na chrzcie świętym, odbytym w
dniu dzisiejszym, zostało nadane imię Helena, a rodzicami chrzestnymi
byli: Konstanty Bednarek i Ma- rianna Szewczyk (Szczepaniak).
W domu Kowalskich życie biegło spokojnym rytmem, który
wyznaczała modlitwa i praca, nie odwrotnie. Na pierwszym miejscu był Bóg
i to nie tylko w niedziele czy przy okazji uroczystości rodzinnych, ale
każdego dnia. Ojciec od samego rana śpiewał „Godzinki” lub inne pieśni
religijne, a strofo- wany przez matkę, że pobudzi dzieci, odpowiadał: Od małego muszą się uczyć, że najważniejszy jest Pan Bóg.
Na ścianach domu wisiały religijne obrazy, a centralne miejsce w
sypialnej izbie zajmował ołtarzyk, na którym stała metalowa pasyjka i
dwie fajansowe figurki: Najświętszego Serca Jezusa i Niepokalanego Serca
Maryi. Wieczorami wszyscy klękali do wspólnej modlitwy, w maju przy
kapliczce przed domem śpiewali „Litanię loretańską”, a w październiku
odmawiali „Różaniec”. W niedzielne popołudnia ojciec z nie- wielkiej
domowej biblioteki wyciągał życiorysy świętych, by je czytać w ro-
dzinnym gronie.
Ojciec poza pracą w gospodarstwie dorabiał w swym warsztacie
jako cieśla; był wymagający dla siebie i dzieci, nie pobłażał nawet
małym wy- kroczeniom. Matka zajmowała się prowadzeniem domu i
wychowaniem dzie- ci. Od najmłodszych lat z właściwą sobie łagodnością
uczyła je pracy w do- mu i na gospodarstwie, a także odpowiedzialności w
wypełnianiu powierza- nych obowiązków. Choć nie umiała czytać, to
właśnie ona uczyła dzieci prawd wiary i zasad moralnych, przygotowywała
je do pierwszej Komunii świętej.
W takim klimacie rodzinnego domu wzrastała mała Helenka, wybrana
od wieków przez Boga na proroka naszych czasów. Coś jednak wyróżniało
ją spośród rodzeństwa i rówieśników. Matka zauważała, że bardzo lubiła
się modlić, nawet w nocy wstawała i klękała do pacierza. Gdy te
modlitewne zapędy próbowała powściągać, mówiąc do dziecka: Chyba
ty dostaniesz pomieszania zmysłów, że nie śpisz, tylko się tak zrywasz,
Helenka odpowiadała: Mamusiu, chyba mnie tak anioł przebudza, żebym nie
spała, żebym się modliła.
Kiedy miała siedem lat po raz pierw- szy w sposób namacalny doświad- czyła miłości Boga. Byłam na nie- szporach – wspominała po latach – a
Pan Jezus był wystawiony w mons- trancji, wtenczas po raz pierwszy
udzieliła mi się miłość Boża i na- pełniła moje małe serce, i udzielił
mi Pan zrozumienia rzeczy Bożych (Dz. 1404).
Z wielkim przejęciem przygotowywała się więc do pierwszej Ko- munii
świętej, której w czasie uroczystości w kościele parafialnym udzielił
jej ks. Roman Pawłowski. Wracała do domu świadoma obecności Boskiego
Gościa w swej duszy. Gdy ją sąsiadka zapytała, czemu nie idzie z
koleżan- kami, tylko sama, odpowiedziała: Nie idę sama, ja idę z Panem Jezusem.
Ta wrażliwość na obecność żywego Boga w duszy zaznaczyła się już w
dzie- ciństwie i wzrastała przez całe jej życie, podobnie jak wrażliwość
na potrzeby drugiego człowieka.
Już jako mała dziewczynka odznaczała się „wyobraźnią
miłosierdzia”. Dostrzegała wokół siebie ludzi biednych, potrzebujących,
którzy przychodzili do wsi po kawałek chleba i jakąś ofiarę. Nie tylko
ich dostrzegała, ale także myślała, w jaki sposób przyjść im z pomocą.
Pewnego dnia zorganizowała loterię fantową, a innym razem włożyła stare
rzeczy swojej mamy i przebrana za żebraczkę chodziła od domu do domu, by
uzbierane pieniądze dać księdzu proboszczowi dla biednych. Wszyscy ją kochali – wspominała matka – ona
była wybrana i najlepsza z dzieci. Pokorna i cicha, chętna do każdej
roboty i do pomocy wszystkim, a jednocześnie wesoła i zawsze uśmiech-
nięta.
Dobroć małej Helenki, jej wrażliwość na Boga i ludzi oraz wielkie posłu- szeństwo zauważali nie tylko rodzice. Macie dobre, pokorne dziecko i takie niewinne – chwaliła Helenkę sąsiadka Marianna Berezińska – Ach, ta Ko- walska to ma takie dziecko wybrane
– mówiła we wsi. Rodzeństwo i ró- wieśnicy też dostrzegali w małej Heli
kogoś, kto inaczej myślał, stronił od wiejskich zabaw, lubił modlitwę i
książki o świętych. Od najmłodszych lat
miała pociąg do opowiadania nam o świętych, pielgrzymach i
pustelnikach, jedzących tylko korzonki, jagody i miód leśny – wspominał jej brat Stanisław – Chcąc
ojcu sprawić radość, brała ze skromnej domowej biblioteczki żywoty
świętych lub inne pobożne książki i czytała je głośno. Poznając los
pustelników i misjonarzy tak sobie w pamięć wszystko wbiła, że na drugi
dzień, pasąc bydełko, dosłownie przekazywała zapamiętane historie nam i
in- nym. Mówiła nam dzieciom, że gdy wyrośnie, pójdzie do klasztoru, a
my śmialiśmy się z tego. Nie rozumieliśmy jej.
Gdy w 1917 roku – po wyzwoleniu tych terenów spod zaboru
rosyjskie- go – w Świnicach Warckich zorganizowano podstawowe nauczanie,
Helenka poszła do szkoły. Czytać już umiała, bo nauczył ją ojciec, ale w
szkole miała okazję, by czegoś więcej się dowiedzieć. Zdolna, bez
trudności przyswaja- ła sobie wiedzę, ale po niecałych trzech latach
szkołę musiała opuścić, by w niej zrobić miejsce młodszym dzieciom.
Ponieważ w domu się nie prze- lewało, wzorem starszych sióstr poszła na
służbę do zamożnych rodzin.
2. Niezwykła jasność
W szesnastym roku życia Helenka po raz pierwszy pożegnała
rodziców i rodzeńs- two, opuściła rodzinny dom. Pojechała do
Aleksandrowa Łódzkiego, gdzie piekarnię i sklep przy ul.
Parzęczewskiej 30 (dziś 1 Ma- ja 7) mieli państwo Leokadia i Kazimierz
Bryszewscy, którzy potrzebowali pomocy do prowadzenia domu i opieki nad
ich jedynym synem Zenkiem. Mama w sklepie załatwiała klientów – wspominał po latach – a
Helenka sprzątała, pomagała gotować, musiała pozmy- wać, śmieci
wyrzucić, wody przynieść, bo wodociągów nie było. Podawała też jedzenie
pracownikom piekarni, którzy byli na wyżywieniu rodziców. A jak czas
pozwalał, to mnie zabawiała. Pracy musiała mieć bardzo dużo, bo w domu
były cztery izby, sklep i piekarnia.
Pewnego dnia Helenka zobaczyła tamwielką jasność. Sądziła, że to
po- żar i narobiła krzyku właśnie wtedy, gdy piekarze wkładali chleb do
pieca. Alarm okazał się fałszywy. Niedługo po tym tajemniczym
wydarzeniu wróciła do Głogowca, by prosić rodziców o pozwolenie na
wstąpienie do klasztoru. Kowalscy, chociaż bardzo bogobojni, nie chcieli
oddać najlepszego dziecka. Wymawiając się brakiem pieniędzy na posag,
odmówili zgody. Helenka wróciła więc na służbę, tym razem do Łodzi.
Najpierw zamieszkała u wuja Michała Rapackiego przy ul. Krośnieńskiej 9,
a pracowała u trzech tercjarek franciszkańskich. Podejmując tę pracę
zastrzegła sobie czas na codzienną Mszę świętą, odwiedzanie chorych i
konających oraz korzystanie z posługi ich spowiednika.
2 lutego 1923 roku, mając ofertę z pośrednictwa pracy,
zgłosiła się w mieszkaniu właścicielki sklepu spożywczego przy ul.
Abramowskiego 29 Marcjanny Sadowskiej, która potrzebowała pomocy do
opieki nad trójką swo- ich dzieci. Jak z domu wyjechałam – wspominała po latach swą służącą pani Sadowska – to
byłam spokojna, bo ona w domu zrobiła lepiej niż ja. Miła, grzeczna,
pracowita. Nic na nią powiedzieć nie mogę, bo była aż za dobra. Taka
dobra, że nie ma słów na to. Opiekowała się nie tylko dziećmi swej
chlebodawczyni, ale także potrzebującymi, których wówczas nie brakowało.
W kamienicy, w której mieszkała, w komórce pod schodami mieszkał chory
człowiek. Helenka nie tylko dbała o to, by podać mu coś do jedzenia i
usłu- żyć w potrzebie, ale także zadbała o jego zbawienie,
przyprowadzając ka- płana.
Gdy skończyła 18 lat jeszcze raz prosiła rodziców o zgodę na wstąpie- nie do klasztoru i ponownie spotkała się z odmową. Po tej odmowie – za- pisała w dzienniczku – oddałam
się próżności życia, nie zwracając żad- nej uwagi na głos łaski,
chociaż w ni- czym zadowolenia nie znajdowała du- sza moja. Nieustanne
wołanie łaski było dla mnie udręką wielką, jednak starałam się ją
zagłuszyć rozrywkami (Dz. 8). Nie odmówiła więc zaproszenia sióstr na zabawę w parku „Wenecja”. W chwili, kiedy zaczęłam tańczyć – napisała w dzienniczku – nagle
ujrzałam Jezusa obok. Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego
całego ranami, który mi powiedział te słowa: „Dokąd cię cierpiał będę i
dokąd Mnie zwodzić będziesz?” (Dz. 9).
Pod pretekstem bólu głowy szybko opuściła towarzystwo i poszła do
najbliższego kościoła – do katedry św. Stanisława Kostki. Tam upadła
krzyżem przed Najświętszym Sakramentem i prosiła Pana, by jej
powiedział, co ma czynić dalej. Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru – usłyszała w odpowiedzi. Nie pytając już o zgodę rodziców, spakowała swoje rzeczy i wyjechała do Stolicy.
Proboszcz parafii św. Jakuba w Warszawie, ks. Jakub Dąbrowski,
do którego Helenka zwróciła się z prośbą o pomoc, odesłał ją ze stosowną
karteczką – że dziewczyny nie zna, ale życzy, żeby się nadała
– do swoich znajomych, Aldony i Samuela Lipszyców w Ostrówku, gmina
Klembów, któ- rzy potrzebowali pomocy do dzieci. Tam Helenka znalazła
przystań, z której wyruszała na poszukiwanie klasztoru, a gdy go
znalazła, zatrzymała się jeszcze przez rok, by sobie zarobić na skromną
wyprawkę zakonną. Pamię- tam jej zdrowy, radosny śmiech – wspominała po latach Aldona Lipszycowa – Śpiewała
dużo i dla mnie osoba jej związana jest z pieśnią, którą najczęściej
śpiewała i której się od niej nauczyłam: „Jezusa ukrytego mam w Sakra-
mencie czcić…”.
U państwa Lipszyców Hela nie była człowiekiem obcym, lecz jakby
członkiem rodziny, bardzo ją wszyscy lubili i szanowali, bo była
pracowita, radosna, umiała zająć się dziećmi, słowem – miała wszystkie
dane ku temu, aby być dobrą żoną i matką. Dlatego pani Lipszycowa
myślała o jej zamążpójściu. Jednak Hela czuła, że ma serce tak wielkie,
iż nie zaspokoi go żadna miłość ludzka, tylko sam Bóg. Było
to w czasie oktawy Bożego Ciała. Bóg napełnił duszę moją światłem
wewnętrznym głębszego poznania Go, jako najwyższego dobra i piękna – opisywała po latach najważniejsze wydarzenie z pobytu w Ostrówku – Poznałam,
jak bardzo mnie Bóg miłuje. Przedwieczna jest miłość Jego ku mnie. Było
to w czasie nieszporów, w pros- tych słowach, które płynęły z serca,
złożyłam Bogu ślub wieczystej czys- tości. Od tej chwili czułam większą
zażyłość z Bogiem, Oblubieńcom swoim. Od tej chwili uczyniłam celkę w
sercu swoim, gdzie zawsze przestawałam z Jezusem (Dz. 16).
3. „Tu cię wezwałem"
Z Ostrówka dojeżdżała do Warszawy, by szukać miejsca w
klasztorze, ale gdzie zapukała do furty, wszędzie jej odmawiano
przyjęcia. Wreszcie stanęła w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej
Miłosierdzia. Niepozorna, wiek troszkę
spóźniony, dosyć wątłej kompleksji, służąca, z zawodu kuchar- ka, a przy
tym nie posiadająca nie tylko posagu, ale nawet najmniejszej wyprawki.
Nic nadzwyczajnego, ot, zgłosiła się taka mi- zerotka, wątła, biedna,
bez wyrazu, nic obiecującego – po wstępnym zlustrowaniu kandydatki
relacjonowała m. Małgorzata Gimbutt przełożonej generalnej m.
Leonardzie Cieleckiej, która niechętnie przyjmowała do Zgromadzenia
osoby wywodzące się z tej sfery. Obecna przy tej relacji przełożona domu
warszawskiego m. Michaela Moraczewska zaproponowała, że osobiście
porozmawia z kandydatką. Przez uchylone drzwi do rozmównicy zobaczyła
skromną dziewczynę, a widząc jej nieco zaniedbany wygląd, zamierzała ją
początkowo odprawić, ale pomyślała, że miłość bliźniego nakazuje, aby
wpierw z nią porozmawiać. Wówczas zauważyła, że kandydatka bardzo
korzystnie się prezentuje i nabrała ochoty, aby ją przyjąć, ale
poleciła, by zapytała Pana domu, czy ją przyjmie. Helenka wiedziała, że
ma iść do kaplicy. W czasie modlitwy usłyszała słowa: Przyjmuję, jesteś w Sercu Moim (Dz. 14). Gdy wróciła do rozmównicy oznajmiła te słowa Przełożonej, a ta odpowiedziała: Jeśli Pan przyjął, to i ja przyjmuję.
Przeszkodą w natych- miastowym wstąpieniu Helenki do klasztoru było
jednak ubóstwo, więc Przełożona doradziła, aby pozostała jeszcze na
służbie i zapracowała sobie na skromną wyprawkę, a przez ten czas
bardziej jeszcze utwierdziła się w powołaniu.
l sierpnia 1925 roku, w wigilię Matki Boskiej Anielskiej przy- szła
upragniona chwila, w której Helena Kowalska przekroczyła progi zakonnej
klauzury. Czu- łam się niezmiernie szczęśliwa – zapisała w dzienniczku – zda- wało mi się, że wstąpiłam w ży- cie rajskie. Jedna się wyrywała z serca mojego modlitwa dziękczynna (Dz. 17).
Ale już po trzech tygodniach spostrzegła, że w tym klasztorze mało jest
czasu na modlitwę, więc chciała się przenieść do „zakonu więcej
ściślejszego”. Wieczorem, kiedy modliła się leżąc krzyżem w swojej celi,
zobaczyła umęczoną twarz Jezusa i zapytała: Kto Ci wyrządził taką boleść? – Ty Mi wyrządzisz taką boleść – odpowiedział Jezus – jeżeli wystąpisz z tego Zakonu. Tu cię wezwałem, a nie gdzie indziej, i przygotowałem wiele łask dla ciebie (Dz. 19). Przeprosiła Pana Jezusa i na- tychmiast zmieniła powzięte postanowienie.
Już po kilku tygodniach pobytu w klasztorze przełożona wysłała
postu- lantkę Helenkę wraz z dwiema siostrami do podwarszawskiego
Skolimowa dla podratowania zdrowia, które zostało nadszarpnięte przez
praktykowane w domu i na służbie dość surowe posty, a także przez
przeżycia duchowe, związane między innymi z nowym trybem życia w
klasztorze. W Skolimowie zapytała Pana Jezusa, za kogo powinna się
modlić? Odpowiedzią była wizja czyśćca, w której poznała, że największym
cierpieniem dusz przebywa- jących w tym miejscu mglistym i napełnionym ogniem jest tęsknota za Bogiem. W głębi duszy usłyszała słowa: Miłosierdzie Moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe (Dz. 20).
Od tej chwili Helenka goręcej modliła się za dusze w czyśćcu cierpiące,
by im przyjść z pomocą, a Bóg zezwalał jej na ściślejsze obcowanie z
nimi.
Mistrzynią postulatu, pierwszego okresu w życiu zakonnym, była
wów- czas m. Janina Olga Bartkiewicz, która młodym postulantkom,
przygoto- wującym się do życia zakonnego, okazywała wiele serca, ale
jednocześnie była wobec nich wymagająca i prowadziła je twardą ręką. O
Helence mówiła, że ma swoje specjalne życie wewnętrzne i musi być
duszyczką miłą Panu Jezusowi. Siostra Szymona Nalewajk, która wraz z
Helenką była w po- stulacie, podziwiała ją za to, że wszelkie uwagi czy upokorzenia, przyjmowała z pokorą, bez dyskusji. Byłam zdumiona – napisała we wspomnieniu – że początkująca postulantka ma tyle opanowania i dobroci.
Takie zachowanie dyktowała jej żywa wiara i troska o to, by upodobnić
się do Jezusa ufającego Ojcu niebieskiemu nawet na krzyżu, a przy tym w
całym życiu cichego i po- kornego, kochającego wszystkich miłością
cierpliwą, wyrozumiałą i ofiarną.
Ostatnie miesiące postulatu Helenka odbyła w domu nowicjatu w
Krako- wie, dokąd przyjechała 23 stycznia 1926 roku. Mistrzynią
nowicjatu była wówczas m. Małgorzata Gimbutt, osoba rozmodlona, gorliwie
praktykująca umartwienia, cicha i pokorna, która powierzone jej młode
siostry wychowy- wała przede wszystkim przykładem swego życia. Ona
właśnie przygotowy- wała Helenkę do tak zwanych obłóczyn i prowadziła ją
w pierwszych miesiącach nowicjatu.
4. „Od dziś będziesz się nazywać siostra Maria Faustyna”
Od dziś nie będziesz się nazy- wać imieniem chrzestnym, ale bę- dziesz się nazywać siostra Maria Faus- tyna –
te słowa usłyszała Helena w czasie ceremonii obłóczyn 30 kwiet-
nia 1926 roku. W czasie tych ceremo- nii dwukrotnie zemdlała. Siostra
Kle- mensa Buczek, która pomagała jej zdjąć białą suknię i welon, a
włożyć strój zakonny, sądziła, że to omdle- nie było skutkiem przeżyć
związanych z porzuceniem świata. Tymczasem – jak się okazało – Bóg dał
jej poznać, jak wiele będzie cierpieć. Widziała jasno, do czego się
zobowiązuje. Cier- pienie to trwało jedną minutę i Bóg znowu zalał jej
duszę wielkimi pocie- chami.
Po niecałych dwóch miesiącach pobytu Siostry Faustyny w
nowicjacie nastąpiła zmiana na stanowisku mistrzyni (20 czerwca 1926
roku): m. Mał- gorzatę Gimbutt zastąpiła m. Józefa Brzoza,
przygotowywana do pełnienia tej funkcji w Laval, skąd założycielka
Zgromadzenia m. Teresa Ewa z książąt Sułkowskich hrabina Potocka
czerpała wzory dla życia zakonnego i pracy apostolskiej w Polsce.
Gruntowna wiedza i doświadczenie osobiste Mistrzyni sprawiały, że w
sposób pewny wprowadzała nowicjuszki w życie duchowe, ucząc je głębszego
poznawania Boga, modlitwy i odpowiedniej ascezy, by ich pobożność nie
była uczuciowa i „miękka”, ale rzetelna i prowadząca do coraz
pełniejszego zjednoczenia z Bogiem na drodze posłuszeństwa, pokory,
ofiarnej miłości bliźniego oraz gorliwości o zbawienie dusz powierzonych
apostolskiej pieczy Zgromadzenia. Siostra Faustyna pilnie korzystała z
nauk mistrzyni i dokładnie spełniała powierzone obowiązki. W nowicjacie byłyśmy razem przez rok – wspomina starsza od niej powołaniem s. Krescencja Bogdanik – i
wtedy widziałam, że Siostra Faustyna bardzo gorliwie spełniała swoje
obowiązki. Jako starsza nowicjuszka byłam jej opiekunką (zakonnym
„aniołem”). Miałam wprowadzać ją w tryb życia zakonnego i podziwiałam
ją, że wszystko szybko pojmowała. Nie trzeba jej było niczego dwa razy
powtarzać, jak to zazwyczaj bywa z innymi nowicjuszkami. Zawsze przy tym
było widać jakąś dziecięcą radość na jej twarzy. W tym okresie Siostra
Faustyna często mówiła o miłosierdziu Bożym – wspomina s. Szymona Nalewajk – a ja znowu, dla przeciwieństwa, podkreślałam sprawiedliwość Bożą. Ona mnie zawsze swymi argumentami zwyciężyła.
Współsiostry nazywały ją żartobliwie „prawnikiem”, bo umiała kierować
rozmowę na prawdy Boże. Lubiły ją, więc na rekreacji otaczały kołem, a
każda chciała być blisko niej, bo jej myśli i rozmowy odnosiły się do
Boga, a przy tym była wesoła.
Ta radość trochę przygasała pod koniec pierwszego roku
nowicjatu, gdy w jej życiu rozpoczął się okres bardzo bolesnych
doświadczeń duchowych, określanych jako bierne noce. Pod koniec pierwszego roku nowicjatu – zanotowała w dzienniczku – zaczęło
się ściemniać w duszy mojej. Nie czuję żadnej pociechy w modlitwie,
rozmyślanie przychodzi mi z wielkim wysiłkiem, lęk zaczyna mnie
ogarniać. Wchodzę głębiej w siebie i nic nie widzę prócz wielkiej nędzy.
Widzę także jasno wielką świętość Boga, nie śmiem wznieść oczu do
Niego, ale rzucam się w proch pod stopy Jego i żebrzę o mi- łosierdzie.
Cokolwiek czytam, nie rozumiem, rozmyślać nie mogę. Zdaje mi się, że
moja modlitwa jest Bogu niemiła. Kiedy przystępuję do sakramentów
świętych, zdaje mi się, że tym jeszcze więcej obrażam Boga. Jednak
spowiednik nie pozwolił mi opuścić ani jednej Komunii świętej. Dziwnie
Bóg działał w duszy mojej. Nie rozumiałam absolutnie nic z tego, co do
mnie mówił spowiednik. Proste prawdy wiary stawały mi się niepojęte,
dręczyła się dusza moja, nie znajdując nigdzie zadowolenia. W pewnej
chwili przyszła mi taka silna myśl, że jestem od Boga odrzucona. Ta
straszna myśl przebiła duszę moją na wskroś. W tym cierpieniu zaczęła
konać dusza moja. Chciałam umrzeć, a nie mogłam (Dz. 23).
W tych bardzo bolesnych doświad- czeniach Siostra Faustyna doznała
pomocy od mistrzyni nowicjatu, która nie tylko znakomicie rozeznała stan
ducha nowicjuszki, co wcale nie było łatwe, ale także zastosowała właś-
ciwe środki. Poleciła, by zamiast dłu- gich modlitw, które wymagały
więk- szego skupienia i zaangażowania, odmawiała akty strzeliste i w ten
sposób poddawała się woli Bożej. Tłumaczyła, że Bóg jest zawsze Ojcem,
chociaż doświadcza, a te doświad- czenia mają przygotować jej duszę do
ścisłego zjednoczenia z Nim.
W tych ciemnych nocach ducha były momenty światła i radości, gdy
Bóg dawał jej odczuć swoją miłość lub gdy z pomocą przychodziła Matka
Boża. Takim momentem była też uroczystość złożenia pierwszych ślubów
zakonnych, której 30 kwietnia 1928 roku przewodniczył bp Stanisław Ros-
pond. Do klasztoru w Krakowie–Łagiewnikach przyjechali też rodzice
Siostry Faustyny. Było to ich pierwsze spotkanie od kilku lat. Zastali
swą córkę bardzo radosną i szczęśliwą. Widzisz, tatuś – powiedziała do ojca, który tak stanowczo sprzeciwiał się jej pójściu do klasztoru – Ten, któremu ślubowałam, jest moim mężem i twoim zięciem. Taki argument i szczęście dziecka przekonały rodziców i od tej pory godzili się na jej życie w klasz- torze.
Po złożeniu pierwszych ślubów Siostra Faustyna przez parę
miesięcy pozostała w Krakowie. W październiku 1928 roku w Zgromadzeniu
odbyła się Kapituła Generalna, na której urząd przełożonej generalnej
powierzono m. Mi- chaeli Oldze Moraczewskiej, która była osobą
wykształconą (skończyła konserwatorium muzyczne, znała kilka języków) i
wielkiego ducha (swoje życie złożyła w ofierze za zbawienie dusz), przez
18 lat kierowała życiem duchowym i apostolskim całego Zgromadzenia,
którego ster, po objawie- niach, jakie miała Siostra Faustyna, oddała w
ręce Maryi, Matki Miłosierdzia jako niebieskiej przełożonej generalnej.
Cieszyła się ogromnym zaufaniem Siostry Faustyny, była dla niej wielką
pomocą w realizacji powołania i opatrz- nościową osobą w rozeznawaniu
prorockiej misji.
W pierwszych latach junioratu, czyli po złożeniu pierwszych
ślubów, Siostra Faustyna pracowała w wielu domach Zgromadzenia. Na
początku w Warszawie przy ul. Żytniej, w 1929 roku pojechała do Wilna,
by zastąpić s. Petronelę Basiurę, która wyjeżdżała na trzecią probację,
potem wróciła na Żytnią w Warszawie, by znów ją opuścić i udać się do
nowo powstającego domu Zgromadzenia na Grochowie przy ul. Hetmańskiej. W
tym samym roku pojechała jeszcze do Kiekrza koło Poznania, by
zastąpić w kuchni chorą s. Modestę Rzeczkowską. Potem wróciła znów do
Warszawy na Żytnią, ale nie na długo. Tak się układały okoliczności – tłumaczyła sytuację częstych przenosin Przełożona Generalna – że
Siostrę Faustynę trzeba było często przesuwać na coraz to inne
placówki, tak że pracowała niemal w każdym domu Zgromadzenia. I tak, po
niedługim pobycie w Warszawie przy ul. Żytniej i na Grochowie, znowu
została przeniesiona do Płocka, a stamtąd na krótki czas do Białej,
która jest kolonią rolną domu płockiego. Głównym jej zajęciem w Płocku,
aż do chwili trzeciej probacji, była praca w sklepie przy sprzedawaniu
pieczywa z miejscowej piekarni.
5. „Wymaluj obraz”
Właśnie w płockim klaszto- rze, do którego Siostra Faustyna
przybyła w maju lub czerwcu 1930 roku, rozpoczyna się jej wielka
prorocka misja. Była niedziela, 22 lutego 1931 roku. Wieczorem, kie- dy
przyszła do swej celi, oczyma ciała ujrzała Pana Jezusa w białej szacie.
Prawą rękę miał wznie- sioną do błogosławieństwa, a lewa dotykała szaty
na piersiach, skąd wychodziły dwa promienie: czerwony i blady. Po
chwili powiedział jej Jezus: Wymaluj
obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie.
Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym
świecie. Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie.
Obiecuję także, już tu na ziemi, zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi, a
szcze- gólnie w godzinę śmierci. Ja sam bronić ją będę jako swej chwały (Dz. 47-48).
O tym wydarzeniu powiedziała przy pierwszej spowiedzi, a ksiądz
kazał jej malować obraz Jezusa w swojej duszy. Lecz gdy odchodziła od
kon- fesjonału Pan Jezus wyjaśnił: Mój
obraz w duszy twojej jest. Ja pragnę, aby było Miłosierdzia święto.
Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, żeby był uroczyście
poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, ta niedziela ma być
Świętem Miłosierdzia. Pragnę, ażeby kapłani głosili to wielkie
miłosierdzie Moje względem dusz grzesznych (Dz. 49-50).
Upewniona przez Jezusa, że chodzi o obraz materialny, sprawę
przedstawiła miejscowej przełożonej s. Róży Kłobukowskiej, która
zażądała znaku potwierdzającego prawdziwość tych objawień. Jezus
powiedział Siostrze Faustynie, że taki znak da przez łaski, których
udzieli przez ten obraz. Siostra Faustyna sama nie umiała malować, a
chcąc wypełnić życzenie Jezusa, prosiła s. Bożennę Pniewską, by jej
pomogła. Nie umiejąc malować – wspomina s. Bożenna – a
nie wiedząc, że jej chodziło o obraz nowego typu, zaproponowałam, że
dam jej obrazek do wyboru, gdyż miałam dużo ładnych obrazków.
Podziękowała mi za tę propozycję, lecz jej nie przyjęła.
W klasztorze płockim zaczęła rozchodzić się szeptana wieść o
jakimś objawieniu Siostry Faustyny. Współsiostry we wspólnocie zaczęły
scep- tycznie odnosić się do niej: jedne ostrzegały ją przed złudzeniem,
inne przy- mawiały, że jest histeryczką i fantastyczką, a jeszcze inne z
uznaniem twierdziły, że musi być blisko Jezusa, skoro w takim spokoju
znosi tyle cierpienia. Postanowiłam sobie wszystko znosić w cichości ani się nie tłumaczyć na zadawane mi pytanie – zapisała w dzienniczku Siostra Faustyna – Jednych
drażniło to moje milczenie, a zwłaszcza więcej cie- kawych. Drugie –
głębiej myślące – mówiły, że jednak Siostra Faustyna musi być bardzo
blisko Boga, że ma siłę znieść tyle cierpień (Dz. 126).
Największym cierpieniem była jednak niepewność co do
pochodzenia objawień. Przełożone odsyłały ją do kapłanów, a kapłani do
przełożonych. Siostra Faustyna pragnęła, aby jakiś kapłan autorytatywnie
tę kwestię rozstrzygnął i powiedział to jedno słowo: Bądź spokojna, na dobrej jesteś drodze, albo – odrzuć to wszystko, bo to nie od Boga pochodzi (Dz. 127). W tej sytuacji starała się unikać Pana, a kiedy przychodził, pytała: Jezu,
czy Ty jesteś Bóg mój, czy widmo jakie? Bo mówią mi przełożeni, że
bywają złudzenia i widma różne. Jeżeli jesteś Pan mój, to proszę,
pobłogosław mi. – Wtem uczynił Jezus duży znak krzyża nade mną, a ja się
przeżegnałam. Kiedy przeprosiłam Jezusa za to pytanie, Jezus mi
odpowiedział, że tym pytaniem nie sprawiłam mu żadnej przykrości, i
powiedział mi Pan, że bardzo Mu się podoba ufność moja (Dz. 54).
Brak stałego kierownika duchowego i niemożność wypełnienia
poleco- nych zadań sprawiły, że Siostra Faustyna chciała się usunąć od
tych nad- przyrodzonych natchnień, ale Jezus cierpliwie jej wyjaśniał
wielkość tego dzieła, do którego ją wybrał. Wiedz o tym – tłumaczył – że jeżeli zaniedbasz sprawę malowania tego obrazu i całego dzieła miłosierdzia, odpowiesz za wielką liczbę dusz w dzień sądu (Dz. 154).
Te słowa napełniały jej duszę wielką bojaźnią. Uświadamiała sobie, że
odpowiada nie tylko za swoje zba- wienie, ale także za zbawienie innych
ludzi, dlatego postanawiała uczynić wszystko, co w jej mocy, i prosiła,
by Jezus udzielił jej potrzebnych łask do spełnienia Jego woli lub żeby
tymi łaskami obdarzył kogo innego, bo ona je tylko marnuje.
W listopadzie 1932 roku Siostra Faustyna opuściła Płock i
przyjechała do Warszawy na tak zwaną „trzecią probację”, by przygotować
się do zło- żenia ślubów wieczystych. Przełożeni najpierw wysłali ją do
pobliskiego domu Zgromadzenia w Walendowie, gdzie właśnie rozpoczęły się
doroczne ośmiodniowe rekolekcje pod kierunkiem jezuity o. Edmunda
Eltera, profesora etyki, homiletyki i retoryki na rzymskim
uniwersytecie Gregorianum. On w czasie spowiedzi zapewnił ją, że
jest na dobrej drodze, a jej obcowanie z Jezusem nie jest ani histerią,
ani złudzeniem, ani marzycielstwem. Zalecił wierność tym łaskom, nie
pozwolił się od nich usuwać, lecz prosić Boga o kierownika
duchowego, który by pomógł w rozeznawaniu i pełnieniu Jego zamiarów. Po
rekolekcjach pełna wdzięczności i duchowej radości wróciła do Warszawy,
by na trzeciej probacji pod kierunkiem m. Małgorzaty Gimbutt wraz z
dwiema siostrami przygotować się do złożenia ślubów wieczystych.
Pod koniec kwietnia 1933 roku przyjechała do Krakowa, aby
odprawić ośmiodniowe rekolekcje i złożyć wieczystą profesję. Kiedy wspomnę sobie – wyznała – że
za parę dni mam się stać jedno z Panem przez ślub wieczysty, radość
zalewa moją duszę tak niepojęta, że nie umiem tego wcale opisać (Dz. 231).
1 maja 1933 roku ceremoniom ślubów wieczystych przewodniczył bp
Stanisław Rospond. Siostra Faustyna w czasie tych ceremonii polecała
Jezusowi cały Kościół święty, swoje Zgromadzenie, rodzinę, wszystkich
grzeszników, konających i dusze w czyśćcu cierpiące. Dziękowała za
niepo- jętą godność oblubienicy Syna Bożego i prosiła Matkę Bożą o
szczegó- lniejszą opiekę, przypominając Jej nowy tytuł do miłowania. Matko Boga, Maryjo Najświętsza, Matko moja – mówiła do Niej – Ty
w szczególniejszy sposób teraz jesteś Matką moją, a to dlatego, że Syn
Twój ukochany jest Oblubieńcem moim, a więc jesteśmy oboje dziećmi
Twymi. Ze względu na Syna musisz mnie kochać (Dz. 240).
Na znak wieczystych zaślubin z rąk Księdza Biskupa przyjęła obrączkę z
wygrawerowanym imieniem: Jezus. Od tej chwili jej obcowanie z Bogiem
było tak ścisłe, jakiego nigdy przedtem nie miała. Czuła, że kocha Boga i
że jest kochana.
6. Spełnione życzenia
Po ślubach wieczystych jeszcze prawie przez miesiąc Siostra Faustyna
pozostała w Krako- wie, korzystając z posługi o. Józefa Andrasza SI,
który podobnie jak o. Edmund Elter utwier- dzał ją co do prawdziwości
objawień, zalecał wierność łasce Bożej i posłuszeństwo. Pod koniec maja
1933 roku została skierowana do Wilna. Po drodze wstąpiła do
Częstochowy, by Matce Bożej powierzyć swoje życie i misję, jaką
otrzymywała od Boga.
W Wilnie Siostra Faustyna objęła obo- wiązek ogrodniczki, choć
nie miała żadnego doświadczenia w tej pracy. Wolę Bożą przyjęła w duchu
wiary, ufna, że Pan Jezus jej pomoże i pokieruje do ludzi, którzy
doradzą: co, kiedy i jak trzeba zrobić, by w ogrodzie rosły piękne
kwiaty, dorodne warzywa i owoce. Nie to jednak było jej największym
zmartwieniem, ale spełnienie misji, którą powierzał jej Jezus. Czekała
na obiecanego kapłana i na możliwości speł- niania woli Bożej związanej z
namalowaniem obrazu Jezusa Miłosiernego. Nadszedł tydzień spowiedzi – relacjonuje w dzienniczku – i
ku mojej radości ujrzałam tego kapłana, którego już znałam wpierw, nim
przyjechałam do Wilna. Znałam go w widzeniu. Wtem usłyszałam w duszy te
słowa: „Oto wierny sługa Mój, on ci dopomoże spełnić wolę Moją tu na
ziemi” (Dz. 263). Kapłanem tym
był ks. Michał Sopoćko, wykładowca teologii pastoralnej na wydziale
teologii Uniwersytetu Stefana Batorego oraz przedmiotów pedago- gicznych
na Wyższym Kursie Nauczycielskim, ojciec duchowny w wileńskim
seminarium archidiecezjalnym, spowiednik wielu zgromadzeń, a wśród nich
spowiednik tygodniowy sióstr w Zgromadzeniu Matki Bożej Miłosierdzia.
Ksiądz Sopoćko jako doświadczony spowiednik i kierownik duchowy
starał się najpierw poznać swą penitentkę, by nie ulegać złudzeniom,
halucynacjom czy urojeniom, które mogą mieć swe źródło w ludzkiej
naturze. Zasięgał więc rady przełożonej m. Ireny Krzyżanowskiej co do
życia zakonnego Siostry Faustyny i prosił o zbadanie jej zdrowia
psychicznego i fi- zycznego. Po otrzymaniu pod każdym względem
pochlebnych opinii i stwier- dzeniu zdrowia psychicznego przez dr Helenę
Maciejewską, ks. Sopoćko jeszcze przez jakiś czas zajmował stanowisko
wyczekujące, częściowo nie dowierzał, zastanawiał się, modlił i radził
światłych kapłanów, zachowując pełną dyskrecję co do treści objawień i
samej penitentki. W końcu, jak sam wyznał: Wiedziony
raczej ciekawością, jaki to będzie obraz, niż wiarą w
prawdziwość widzeń Siostry Faustyny, postanowiłem przystąpić do na-
malowania tego obrazu. Porozumiałem się z mieszkającym w jednym ze mną
domu artystą malarzem Eugeniuszem Kazimirowskim, który się podjął za
pewną sumę malowania, oraz z siostrą Przełożoną, która zezwoliła
Siostrze Faustynie dwa razy na tydzień przychodzić do malarza, by
wskazać, jaki to ma być ten obraz.
Malowanie pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego rozpoczęto na po- czątku stycznia 1934 roku w wielkiej dyskrecji. Ażeby nie zwracać uwagi sióstr – napisała przełożona m. Irena Krzyżanowska – odnośnie
wew- nętrznych przeżyć Siostry Faustyny, w każdą sobotę w godzinach
rannych chodziłam z nią na Mszę świętą do Ostrej Bramy, a po Mszy
świętej wstępowałyśmy do artysty malarza, któremu Siostra Faustyna
udzielała dokładnych informacji, jak powinien wymalować obraz
miłosiernego Pana Jezusa. Artysta malarz usilnie starał się dostosować
do wszystkich wymagań Siostry Faustyny.
Malarskie odtwarzanie wizji, jaką Siostra Faustyna miała
trzy lata wcześniej w Płocku, nasuwało kilka zasadniczych pytań, które
ks. Sopoćko stawiał Siostrze Faustynie, a ona w prostocie serca
przedstawiała je Je- zusowi. Spojrzenie Moje z tego obrazu jest takie jako spojrzenie z krzyża (Dz. 326) – wyjaśniał Jezus – Te
dwa promienie oznaczają krew i wodę: blady promień oznacza wodę, która
usprawiedliwia dusze; czerwony promień ozna- cza krew, która jest życiem
dusz... Szczęśliwy, kto w ich cieniu żyć będzie, bo nie dosięgnie go
sprawiedliwa ręka Boga (Dz. 299). Wątpliwości budziła jeszcze treść podpisu. Ksiądz Sopoćko prosił Siostrę Faustynę, by i o to za- pytała Jezusa. Jezus mi przypomniał – zapisała w dzienniczku – jako mi mówił pierwszy raz, to jest, że te trzy słowa muszą być uwidocznione. Słowa te są takie: „Jezu, ufam Tobie” (Dz. 327).
Po kilku miesiącach, w czerwcu 1934 roku, prace nad
obrazem do- biegały końca. Siostra Faustyna nie była jednak
zadowolona, choć malarz i ks. Sopoćko starali się uczynić wszystko, aby
wiernie oddać wizję Jezusa. Gdy wróciła do klasztornej kaplicy, żaliła
się Panu Jezusowi: Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś? (Dz. 313). W odpowiedzi usłyszała: Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej (Dz. 313).
Po ukończeniu prac malarskich ks. Sopoćko umieścił obraz w
ciemnym korytarzu klasztoru sióstr bernardynek przy kościele św.
Michała, którego był rektorem. Obraz ten był nowej treści – wspominał – i
dlatego nie mogłem go zawiesić w kościele bez pozwolenia
Arcybiskupa, którego wstydziłem się o to prosić, a tym bardziej
opowiadać o pochodzeniu tego obrazu. Siostra Faustyna przynaglana
przez Jezusa żądała jednak, aby ten obraz był umieszczony w kościele. W
Wielkim Tygodniu 1935 roku oświadczyła ks. Sopoćce, że Jezus żąda, by
ten obraz umieścić na trzy dni w Ostrej Bramie, gdzie przed Niedzielą
Białą (pierwszą po Wielkanocy) będzie triduum na zakończenie Jubileuszu
Odkupienia świata. Wkrótce dowiedziałem się – pisze ks. Sopoćko – że
będzie owo triduum, na które ksiądz proboszcz ostrobramski, kanonik
Stanisław Zawadzki, prosił mię, bym wygłosił kazanie. Zgodziłem się pod
warunkiem umieszczenia owego obrazu jako dekoracji w oknie krużganku,
gdzie on wyglądał imponująco i zwracał uwagę wszys- tkich bardziej niż
obraz Matki Boskiej.
Radością tych dni dla Siostry Faustyny było przede wszystkim
spełnie- nie się życzeń Pana Jezusa: obraz Miłosierdzia został
wystawiony do czci publicznej w miejscu najbardziej znaczącym w Wilnie, w
sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej, i to w dniu, który został przez
Niego wyznaczony na święto Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Sopoćko głosił
kazanie o miłosierdziu Boga, w czasie którego Siostra Faustyna
zobaczyła, jak Jezus na obrazie przybrał żywą postać, a Jego promienie
przenikały do serc ludzi zgroma- dzonych na tej uroczystości, czyniąc
ich szczęśliwymi. Do niej powiedział: Tyś świadkiem miłosierdzia Mego, na wieki stać będziesz przed tronem Moim jako żywy świadek miłosierdzia Mego (Dz. 417).
7. Nowe zadania
Radość ze spełnionych życzeń Jezusa, z namalowania Jego obrazu i
wystawienia go do czci publicznej w pierwszą niedzielę po Wielkanocy w
projektowane święto Miłosierdzia Bożego nie trwała długo, bo już w
maju 1935 roku Siostra Faustyna intuicyjnie przeczuwała, że czekają ją
nowe zadania, których bardzo się lękała. Kiedy raz zamiast modlitwy
wewnętrznej zaczęła czytać książkę duchowną, w duszy usłyszała słowa: Przygotujesz świat na ostateczne przyjście Moje (Dz. 429).
Te słowa przejęły ją do głębi i choć udawała jakby ich nie słyszała, to
jednak rozumiała je dobrze, ale nikomu o nich na razie nie mówiła.
W uroczystość Zesłania Ducha Świętego, 9 czerwca 1935 roku, wie-
czorem, gdy była w ogrodzie, Pan Jezus przekazał jej kolejne zadanie: Będziesz wypraszać z towarzyszkami swymi miłosierdzie dla siebie i świata (Dz. 435).
Jak biblijni prorocy, zaczęła wyliczać swoje niemoce i wymawiać się, że
jest niezdolna do spełnienia tego dzieła. Jezus nie zważając na to, nie
cofał swojego polecenia, lecz dodawał odwagi do jego podjęcia. Nie lękaj się – mówił do niej – Ja sam uzupełnię wszystko, czego tobie nie dostawa (Dz. 435).
Nie była jednak pewna, czy dobrze zrozumiała słowa Jezusa, że ma
założyć nowe zgromadzenie, ani też nie otrzymała wyraźnego polecenia,
aby o tym powiedzieć spowiednikowi, dlatego przez kolejne dwadzieścia
dni milczała. Dopiero w czasie rozmowy z kierownikiem duszy, ks.
Michałem Sopoćką, wyjawiła, że Bóg żąda, aby było zgromadzenie takie, aby głosiło miłosierdzie Boga światu i wypraszało je dla świata (Dz. 436). W czasie tej rozmowy zobaczyła Jezusa, który potwierdził swą wolę mówiąc: Pragnę, aby zgromadzenie takie było (Dz. 437).
Na próżno Siostra Faustyna powtarzała, że czuje się niezdolna do
spełnienia tych zamiarów. Na drugi dzień w czasie Mszy świętej zobaczyła
Jezusa, który kolejny raz powtórzył, że pragnie tego dzieła i chce,
aby jak najszybciej zostało założone, a po Komunii świętej w
mistycznym przeżyciu otrzymała dla tego dzieła błogosławieństwo całej
Trójcy Świętej, które było dla niej tak wielkim umocnieniem, że nic nie
wy- dawało się jej trudnym, i wewnętrznym aktem zgodziła się na
spełnienie tej woli Bożej, choć wiedziała, jak wiele będzie cierpieć z
tego powodu.
W piątek 13 września 1935 roku, Siostra Faustyna w swojej celi
miała wizję Anioła, który z rozkazu Bożego przyszedł ukarać ziemię. Gdy
zobaczy- ła ten znak gniewu Bożego, zaczęła prosić Anioła, aby się
wstrzymał chwil kilka, a świat będzie czynił pokutę, lecz gdy stanęła
przed majestatem Trójcy Świętej, nie śmiała powtórzyć tego błagania. Ale
gdy w swej duszy odczuła moc łaski Jezusa, zaczęła prosić Boga słowami,
które wewnętrznie słyszała, a które weszły w skład Koronki do
Miłosierdzia Bożego. Wtedy zobaczyła bezsilność Anioła, który nie mógł
wypełnić sprawiedliwej kary za grzechy ludzi. Na drugi dzień rano, kiedy
weszła do kaplicy, Pan Jezus jeszcze raz pouczył ją, w jaki sposób ma
odmawiać tę modlitwę na cząstce różańca. Najpierw,
odmówisz jedno „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”, i „Wierzę w Boga”,
następnie na paciorkach „Ojcze nasz” mówić będziesz następujące słowa:
„Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo
najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na
przebłaganie za grze- chy nasze i świata całego”; na paciorkach „Zdrowaś
Maryjo” będziesz od- mawiać następujące słowa: „Dla Jego bolesnej męki
miej miłosierdzie dla nas i świata całego”. Na zakończenie odmówisz
trzykrotnie te słowa: „Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny,
zmiłuj się nad nami i nad całym światem” (Dz. 476). Ta modlitwa jest na uśmierzenie gniewu Bożego.
W następnych objawieniach Pan Jezus przekazał Siostrze
Faustynie wielkie obietnice, jakie związał z ufnym odmawianiem tej
Koronki. Przyrzekł łaskę szczęśliwej i spokojnej śmierci nie tylko tym,
którzy sami będą ją odmawiać, ale także konającym, przy których inni
będą się modlić jej słowami. Chociażby był grzesznik najzatwardzialszy – powiedział – jeżeli raz tylko zmówi tę Koronkę, dostąpi łaski z nieskończonego miłosierdzia Mojego (Dz. 687). Przez odmawianie tej Koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą (Dz. 1541).
Te i inne obietnice Pana Jezusa spełnią się tylko wówczas, gdy podane
przez Niego praktyki wypływać będą z wewnętrznej postawy ufności wobec
Boga i połączone będą z czynną miłością bliźniego.
W okresie wileńskim Pan Jezus powrócił do sprawy
ustanowienia w Kościele święta Miłosierdzia Bożego. Przypomniał Siostrze
Faustynie, że pragnie, aby to święto było obchodzone w pierwszą
niedzielę po Wielkanocy, bo dusze giną mimo Jego gorzkiej męki. Ten
dzień ma być ucieczką i schro- nieniem dla wszystkich dusz, a
szczególnie dla biednych grzeszników. W dniu tym – obiecał – otwarte
są wnętrzności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze,
które się zbliżą do źródła miłosierdzia Mojego; która dusza przystąpi do
spowiedzi i Komunii świętej dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar; w
dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski;
niech się nie lęka zbliżyć do Mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej
były jako szkarłat (Dz. 699).
Kapłani mają w tym dniu głosić kazania o miłosiernej miłości Boga do
człowieka i budzić w ich sercach ufność wobec Niego, a przez to
umożliwić czerpanie łask ze zdrojów Bożego miłosierdzia. Nie znajdzie ludzkość uspokojenia, dopokąd się nie zwróci z ufnością do miłosierdzia Mojego (Dz. 300) – powiedział Jezus do Siostry Faustyny.
8. Ciemne noce
Wraz z nowymi zadaniami w życiu Siostry Faustyny pojawił się drugi etap
bolesnych oczyszczeń, zwany biernymi nocami ducha. Tłem i narzędziem,
przez które Pan Bóg dokonywał tego dzieła w jej duszy, była reali- zacja
idei nowego zgromadzenia. Siostra Faustyna początkowo sądziła, że Jezus
prag- nie, aby opuściła macierzyste Zgromadzenie i założyła klasztor
kontemplacyjny. Z tym zamiarem 21 marca 1936 roku wyjechała z
Wilna. Po drodze do Walendowa zatrzymała się w Warszawie, gdzie miał
a okazję, by o tym porozmawiać z przełożoną generalną m. Michaelą
Moraczewską, którą darzyła wielkim zaufaniem. Matka Generalna
wysłuchawszy Siostry Fausty- ny, powiedziała, że na razie wolą Bożą
jest, aby pozostała w swym Zgromadzeniu, bo w nim złożyła śluby
wieczyste, ale wyraziła również przekonanie, że dzieło miłosierdzia,
które jej poleca Jezus, musi być bardzo piękne, skoro tak sprzeciwia mu
się szatan, jednak z założeniem nowego zgromadzenia radziła, aby się nie
spieszyć, bo jeśli sprawa rzeczywiście od Boga pochodzi, to z czasem
się skrystalizuje i będzie zrealizowana.
Po kilku tygodniach pobytu w Walendowie Siostra Faustyna
pojechała do odległego o kilometr domu Zgromadzenia w Derdach, gdzie
gotowała posiłki dla kilku sióstr i ponad trzydziestu wychowanek. Do pomocy w kuchni – wspomina s. Serafina Kukulska – miała
dziewczynę, neofitkę, bardzo przykrego usposobienia, z którą nikt
nigdzie nie chciał współpracować, i właśnie ta dziewczyna pracując z
Siostrą Faustyną zmieniła się nie do poznania. Taki miała cichy, ale
Boży wpływ na grzeszne dusze. Zajęć w Der- dach Siostra Faustyna
miała tak mało, że pobyt w tym domu wydawał się być dla niej
wypoczynkiem. Jednak wkrótce miała wyjechać do Krakowa, gdzie były
lepsze warunki do leczenia gruźlicy. Z przyjazdem do tego domu Siostra
Faustyna wiązała nadzieje na ostateczne wypełnienie Bożych zamiarów,
dotyczących założenia nowego zgromadzenia.
Choć wiedziała już, że to „zgromadzenie” będzie wielkim
dziełem w Kościele, które tworzyć będą także zgromadzenia męskie i
żeńskie oraz stowarzyszenia osób świeckich, o czym już w kwietniu 1936
roku pisała do ks. Sopoćki, to jednak nadal była przekonana, że jej rola
w tym dziele polegać będzie na założeniu klasztoru kontemplacyjnego. Po
przyjeździe do Krakowa, spotkała się z o. Andraszem, który polecił, aby
modliła się do dnia Serca Jezusowego i dołączyła jakieś umartwienie, a w
tym dniu da jej odpowiedź w tej sprawie. Jednak Siostra Faustyna
przynaglana wewnętrznie nie czekała do tej uroczystości, lecz przy
tygodniowej spowiedzi oświadczyła o. Andraszowi, że już postanowiła
opuścić Zgromadzenie. Krakowski kie- rownik duchowy oznajmił, że skoro
sama taką decyzję podjęła, to na siebie bierze całą odpowiedzialność.
Początkowo ucieszyła się, że opuszcza Zgromadzenie, ale na drugi dzień
ogarnęły ją tak wielkie ciemności, opuściła ją obecność Boża, że
postanowiła jeszcze poczekać z wypełnieniem tej decyzji do kolejnego
spotkania ze spowiednikiem.
Matka Generalna, która początkowo nie zgadzała się na
opuszczenie Zgromadzenia i przestrzegała Siostrę Faustynę przed
złudzeniem i po- chopnym działaniem, gdy przyjechała na wizytację do
Krakowa, 4 maja 1937 roku powiedziała: Do
tej pory zawsze siostrę wstrzymywałam, a teraz po- zostawiam siostrze
swobodę: jak siostra chce – może Zgromadzenie opuścić, a jak siostra
chce – może zostać (Dz. 1115).
Siostra Faustyna postanowiła odejść i zaraz napisać prośbę do Ojca
Świętego o zwolnienie ze ślubów. Ale i tym razem ogarnęła ją tak wielka
ciemność, że wróciła do pokoju Matki, by opowiedzieć o swym udręczeniu i
walce.
To była ostatnia próba opuszczenia Zgromadzenia, ale walka duchowa trwała nadal. Udręczeń moich – pisała w dzienniczku – nikt
nie pojmie i nie zrozumie ani ja tego opisać nie zdołam, ani może być
większe nad to jakie cierpienie. Cierpienia męczenników nie są większe,
gdyż śmierć w tych chwi- lach byłaby dla mnie ochłodą, i nie mam z czym
porównać tych cierpień, tego konania duszy bez końca (Dz. 1116).
W ogniu duchowej walki oczyszczała się jej dusza. Rozum, wola, pamięć
oraz uczucia i wszystkie zmysły w coraz pełniejszej harmonii poddawały
się Bogu i przysposabiały duszę do pełnego zjednoczenia z Nim. Bóg
nigdy nie daje doświadczeń ponad siły – mówi- ła Siostra Faustyna –
jeżeli cierpienia są wielkie, to i łaska Boża wielka. W ciemnościach
biernych nocy Bóg dawał jej chwile wytchnienia i wielkiej radości. Nagle ujrzałam Pana Jezusa – opisuje jeden z takich momentów – który
mi rzekł te słowa: „Teraz wiem, że nie dla łask, ani darów Mnie
miłujesz, ale wola Moja droższa ci jest niż życie; dlatego łączę się z
tobą tak ściśle, jako z żadnym stworzeniem”. W tej chwili znikł Jezus.
Duszę moją zalała obecność Boża; wiem, że jestem pod spojrzeniem tego
Mocarza. Zanurzyłam się cała w radości, która płynie z Boga. Dzień cały
żyłam w tym zanurzeniu w Bogu, bez żadnej przerwy (Dz. 707-708).
W czerwcu 1937 roku zanotowała w dzienniczku ostateczny kształt
te- go dzieła, które jedno jest, ale w trzech odcieniach. Pierwszy
odcień stanowią dusze odosobnione od świata, które palić się będą w
ofierze przed majestatem Bożym i wypraszać miłosierdzie dla świata oraz
przygotowywać go na powtórne przyjście Chrystusa. Drugi odcień stanowią
zgromadzenia czynne, które łączyć będą modlitwę z czynami miłosierdzia i
w egoisty- cznym świecie uobecniać miłosierną miłość Boga. Do trzeciego
odcienia mogą należeć wszyscy ludzie, którzy poprzez codzienne
świadczenie miłosierdzia bliźnim czynem, słowem i modlitwą z miłości do
Jezusa wy- pełniać będą zadania tego dzieła.
Realizacja tego zadania nie tylko przysporzyła Siostrze
Faustynie największych cierpień, ale także doprowadziła ją do pełnego
zjednoczenia z Jezusem, do tak zwanych mistycznych zrękowin i zaślubin.
Władze duszy oczyszczone w biernych nocach nie stawiały już żadnej
przeszkody: rozum i wola pragnęły tylko Boga i tego, czego On pragnie.
Pan prowadził ją w świat coraz ściślejszego zjednoczenia z sobą,
przygotowywał do przyjęcia łaski mistycznych zaślubin: W
tym momencie przeniknęło mnie światło Boże i uczułam się wyłączną
własnością Boga, i uczułam wolność ducha naj- wyższą, o jakiej przedtem
pojęcia nie miałam (Dz. 1681). Teraz już tylko cieniutka zasłona wiary dzieliła ją od takiego zjednoczenia z Bogiem, jakie jest udziałem świętych w niebie.
9. „Wysyłam ciebie do całego świata”
W krakowskim klasztorze kończy się przekazywanie Siostrze
Faustynie prorockiej misji. W październiku 1937 roku Jezus podał
Siostrze Faustynie kolejną nową formę kultu Miłosierdzia Bożego,
polecił, aby czcić mo- ment Jego śmierci na krzyżu: O trzeciej godzinie – powiedział – błagaj
Mojego miło- sierdzia, szczególnie dla grzeszników, i choć przez krótki
moment zagłębiaj się w Mojej męce, szczególnie w Moim
opuszczeniu w chwili konania. Jest to godzina wielkiego miłosierdzia
dla świata całego (Dz. 1320). W następnym objawieniu podał także sposoby praktykowana tej formy kultu. Jeżeli możesz – mówił do Siostry Faustyny – to
odpraw drogę krzyżową, a jeśli ci na to obowiązki nie pozwolą, to
przyjdź na chwilę modlitwy przed Najświętszy Sakrament, a jeżeli i to
jest nie- możliwie, to tam, gdzie jesteś, pogrąż się w krótkiej
modlitwie. Z ufną modlitwą o trzeciej po południu zanoszoną do
Jezusa przez zasługi Jego męki związana jest obietnica wszelkich łask,
które można uprosić dla siebie i innych, oczywiście, jeśli one będą
zgodne z wolą Bożą, czyli dobre dla człowieka w perspektywie wieczności.
W godzinie tej uprosisz wszystko dla
siebie i dla innych; w tej godzinie stała się łaska dla świata całego –
miłosierdzie zwyciężyło sprawiedliwość (Dz. 1572) – zapewniał Jezus Siostrę Faustynę.
W Krakowie Siostra Faustyna dalej pisała swój dzienniczek, a w
nim notowała nie tylko słowa Jezusa czy nadzwyczajne doświadczenia
mistycz- ne, ale także piękne rozważania nad tajemnicą miłosierdzia
Bożego. Czas choroby, dwukrotny pobyt w szpitalu na Prądniku, trwający w
sumie ponad osiem miesięcy, sprzyjał pisaniu, dlatego w Krakowie
powstała większa część jej duchowych zapisków. W tym też czasie Siostra
Faustyna na polecenie swego wileńskiego kierownika duchowego w całym
dzienniczku podkreśliła słowa Jezusa.
Przez cały dzienniczek, jak refren, przewija się prośba Jezusa,
by gło- sić światu Jego miłosierdzie. Siostra Faustyna wielokrotnie
słyszała to naglą- ce wezwanie: Pisz…,
mów światu o Moim miłosierdziu, o Mojej miłości. Palą Mnie promienie
miłosierdzia, pragnę je wylewać na dusze ludzkie. O, jaki Mi ból
sprawiają, kiedy ich przyjąć nie chcą. Czyń, co jest w twej mocy w
sprawie rozszerzenia czci miłosierdzia Mojego, Ja dopełnię, czego ci nie
dostawa. Powiedz zbolałej ludzkości, niech się przytuli do miłosiernego
serca Mojego, a Ja ich napełnię pokojem. Powiedz, córko Moja, że jestem
miłością i mi- łosierdziem samym (Dz. 1074).
To zadanie jest szczególnie ważne, skoro Jezus związał z nim wielkie obietnice. Powiedział: Dusze,
które szerzą cześć miłosierdzia Mojego, osłaniam je przez życie całe,
jak czuła matka swe niemowlę, a w godzinę śmierci nie będę im Sędzią,
ale miłosiernym Zbawicielem (Dz. 1075).
Specjalną łaskę przyrzekł kapłanom, którzy głosić będą prawdę o miłości
miłosiernej Boga do człowieka: ich słowa namaści i obdarzy tak wielką
mocą, że nawet zatwardziali grzesznicy będą się kruszyć.
Siostra Faustyna wypełniała to zadanie nie tylko poprzez
świadectwo własnego życia czy pisanie dzienniczka, w którym odsłaniała
niezwykłe bogactwo miłości miłosiernej Boga do każdego człowieka, ale
także w co- dziennych kontaktach z bliźnimi. Pewnego dnia – wspomina s. Eufemia Traczyńska – gdy
byłyśmy przy pracy w piekarni i obierałyśmy jabłka, przyszła Siostra
Faustyna. Siedziałyśmy na ławce obok siebie, a Siostra Faustyna podeszła
z tyłu, objęła nas za ramiona i swoją głowę włożyła między nasze.
Siostra Amelia, która miała bardzo wrażliwe sumienie, zapytała ją wtedy:
– Siostro, jak to będzie, bo człowiek się niby stara, a przez ten
tydzień tyle nagrzeszy; jak sobie z tym wszystkim poradzić? – Z tym to
będzie tak – mówi Siostra Faustyna – Jak
jest podwórko, to chodząc po nim cały tydzień, zaniesie się i zabrudzi.
A jak przyjdzie sobota, to się wyczyści, pozamiata i czyściutkie jest.
Tak i my, jak pójdziemy do spowiedzi, wyspowiadamy się, to mamy
czyściutkie dusze i nie mamy się co tym martwić. Pan Jezus sobie
poradzi. W codziennych kontaktach Siostra Faustyna umiała różne
życiowe trudności interpretować w duchu żywej wiary i we wszystkim
upatrywać Bożej dobroci. Często siostrom i wychowankom mówiła o miłości
Boga do ludzi i o wielkiej wartości, jaką ma świadczenie dobra bliźnim.
Przechodząc kiedyś koło kaplicy, powiedziała do s. Damiany Ziółek: Słyszałam,
że Pan Jezus powiedział, że na sądzie ostatecznym tylko z miłosierdzia
będzie sądził świat, bo Bóg jest cały Miłosierdziem … i gdy kto będzie
czynił miłosierdzie lub je zaniedbywał – to już sam siebie osądzi.
Wezwanie do głoszenia orędzia o miłości miłosiernej Boga do
człowie- ka jest – jak powiedział jej Jezus – ostatnią deską ratunku dla
wielu dusz, które giną mimo Jego gorzkiej męki. Jest także drogą do
osiągnięcia pokoju w ludzkich sercach i między narodami: Nie znajdzie ludzkość uspokojenia, dopokąd się nie zwróci z ufnością do miłosierdzia Mojego (Dz. 300). Ma ona także przygotować świat na Jego powtórne przyjście na ziemię. Że
Bóg jest nieskończenie miłosierny, nikt temu zaprzeczyć nie może;
pragnie On, żeby wiedzieli wszyscy o tym; nim przyjdzie powtórnie jako
Sędzia, chce, aby wpierw dusze poznały Go, jako Króla
miłosierdzia (Dz. 378) – zapisała w dzienniczku Siostra Faustyna.
O tej roli prorockiej misji mówiła jej także Matka Najświętsza, która wiernie towarzyszyła Siostrze Faustynie. Rano w czasie rozmyślania – zanotowała Siostra Faustyna – ujrzałam
Matkę Bożą, która mi powiedziała: Ja dałam Zbawiciela światu, a ty masz
mówić światu o Jego wielkim miłosierdziu i przygotować świat na
powtórne przyjście Jego, który przyjdzie nie jako miłosierny Zbawiciel,
ale jako Sędzia sprawiedliwy. O, on dzień jest straszny. Postanowiony
jest dzień sprawiedliwości, dzień gniewu Bożego, drżą przed nim
aniołowie. Mów duszom o tym wielkim miłosierdziu, póki czas zmiłowania;
jeżeli ty teraz milczysz, będziesz odpowiadać w on dzień straszny za
wielką liczbę dusz. Nie lękaj się niczego, bądź wierna do końca, ja
współczuję z tobą (Dz. 635).
Tajemnica miłosierdzia Bożego stanęła w samym centrum życia i
misji apostolskiej Siostry Faustyny. Według słów Jezusa i Jego Matki
miała nie tylko sama nią żyć, odbić ją we własnym sercu i czynie, ale
także dać poznać całemu światu. To zadanie wydawało się również
przekraczać jej możliwości. Wszak żyła w klasztorze, była prostą siostrą
wykonującą prozaiczne obowiązki, nie miała szerokich kontaktów z ludźmi
ani możliwości upowszechniania tego orędzia w świecie. A jednak to do
niej skierował Jezus te zadziwiające słowa: W Starym Zakonie wysyłałem proroków do ludu swego z gromami. Dziś wysyłam ciebie do całej ludzkości z Moim miłosierdziem (Dz. 1588).
Szczerze wierzyła w te słowa, choć nie zawsze wiedziała, jak to się
stanie. Wiedziała jednak, że kaplica klasztorna w Krakowie będzie
miejscem kultu Miłosierdzia Bożego. Do s. Bożenny Pniewskiej, która
ubolewała, że klasztorna kaplica w Łagiewnikach dostępna jest tylko dla
sióstr i wychowanek, powiedziała: Przyjdzie niedługo czas, że ta brama będzie otwarta i ludzie będą przychodzić modlić się do Miłosierdzia Bożego.
10. Do domu miłosiernego Ojca
Gruźlica rozpoznana dopiero w Wil- nie czyniła wielkie
spustoszenie w organizmie Siostry Faustyny. Za- jęła nie tylko drogi
oddechowe, ale także przewód pokarmowy. Przeło- żeni wysłali więc ją na
kurację do sanatorium w Miejskich Zakładach Sanitarnych w Krakowie.
Pierwszy raz pojechała tam w grudniu 1936 roku i z przerwą na święta
Bożego Narodzenia przebywała prawie cztery miesiące. Już w trzecim dniu
pobytu mogła doświadczyć skuteczności podyktowanej jej przez Jezusa
Koronki do Miłosierdzia Bożego. W nocy została przebudzona i poznała, że
jakaś dusza prosi ją o modlitwę. Gdy na drugi dzień weszła na salę
zobaczyła osobę konającą i dowiedziała się, że agonia zaczęła się już w
nocy o tej godzinie, w której została przebudzona. W duszy usłyszała
głos Jezusa: Odmów tę Koronkę, której cię nauczyłem (Dz. 810).
Pobiegła po różaniec, uklękła przy konającej i z całą mocą ducha
zaczęła odmawiać modlitwę, prosząc Jezusa, by wypełnił obietnicę, jaką
związał z tą Koronką. Nagle konająca otworzyła oczy, spojrzała na
Siostrę Faustynę i z dziwnym spokojem skonała. A Jezus powiedział: Każdą
duszę bronię w godzinie śmierci, jako swej chwały, która odmawiać
będzie tę Koronkę albo przy konającym inni odmówią – jednak odpustu tego
samego dostępują. Kiedy przy konającym odmawiają tę Koronkę, uśmierza
się gniew Boży, a miłosierdzie niezgłębione ogarnia duszę, i poruszą się
wnętrzności miłosierdzia Mojego, dla bolesnej męki Syna Mojego (Dz. 811).
Tak zaczęła się szpitalna posługa Siostry Faustyny wobec
konających. Choć sama była ciężko chora i nieraz nie mogła być nawet na
całej Mszy świętej, zawsze dostrzegała tych, którzy potrzebowali jej
pomocy. A gdy przełożona ze względu na stan zdrowia zabroniła jej
odwiedzania konających, to w ich intencji ofiarowała swoje modlitwy i
akty posłuszeństwa, które jak ją pouczył Jezus, więcej znaczą w Jego
oczach niż wielkie czyny podejmowane samowolnie. W tym okresie spieszyła
z pomocą nie tylko konającym w sa- natorium, ale dzięki darowi
bilokacji także tym, którzy umierali gdzieś daleko, poza fizycznym jej
zasięgiem. Zdarzyło się, że umierająca była na drugim czy na trzecim
baraku lub o paręset kilometrów od Krakowa. Tak się zdarzyło parę razy,
gdy umierał ktoś z krewnych i rodziny, oraz w przypadku umierających
sióstr zakonnych, a także osób, których za życia wcale nie znała. Dla
ducha przestrzeń nie istnieje.
W szpitalu doświadczyła też wielu nadzwyczajnych łask. Już w
pierw- szych dniach, gdy cierpiała z tego powodu, że trzeci tydzień nie
mogła pójść do spowiedzi po południu wszedł do mojej separatki ojciec Andrasz i zasiadł, abym się spowiadała – zapisała w dzienniczku – Nie
zamienił wpierw ani jednego słowa. Ucieszyłam się niezmiernie, bo
bardzo pragnęłam się spo- wiadać. Odsłoniłam całą swoją duszę, jak
zwykle. Ojciec odpowiadał mi na każdy drobiazg. Dziwnie się czułam
szczęśliwą, że mogłam tak wszystko wypowiedzieć. Pokutę zadał mi:
Litanię do Imienia Jezus. Kiedy chciałam przedstawić trudność, jaką mam
do odmawiania tej litanii, wstał i udziela mi rozgrzeszenia. Nagle
wielka jasność zaczęła bić od jego postaci i widzę, że to nie jest
ojciec Andrasz, tylko Jezus. Szaty Jego jasne jak śnieg i na- tychmiast
znikł. W pierwszej chwili, byłam trochę zaniepokojona, ale po chwili
jakiś spokój wstąpił w moją duszę; ale zauważyłam, że Jezus tak samo
spowiada jak spowiednicy, ale jednak serce moje podczas tej spowiedzi
dziwnie coś przenikało (Dz. 817).
W parze z wielkim cierpieniem fizycznym i duchowym szły wielkie
łas- ki, które Siostra Faustyna bardzo ukrywała przed ludźmi, mówiąc o
nich tylko spowiednikom. Czasem jednak ktoś był ich świadkiem. Pewnego razu przyjechałam na Prądnik, aby ją odwiedzić – wspomina s. Kajetana Bart- kowiak – i
pukam do drzwi. Zawsze odpowiadała: „Proszę”, a teraz pukam, pukam i
nikt mnie nie prosi. Myślę sobie, że jest w pokoju, bo chora, leży, więc
otwarłam drzwi i weszłam. Patrzę, a ona nad łóżkiem podniesiona,
wpatrzona gdzieś w dal, jakby coś widziała, i taka całkiem inna,
zmieniona. Stanęłam przy szafeczce, na której był ołtarzyk, i taki lęk
mnie ogarnął, ale ona za chwilę ocknęła się i mówi: „O, przyszła
Siostra, dobrze, bardzo proszę”. Powiadomiona o tym przełożona m.
Irena Krzyżanowska, zabroniła o tym mówić i tak tajemnica nadzwyczajnego
życia duchowego Siostry Faustyny była chroniona.
Pierwszy etap leczenia szpitalnego skończył się w marcu 1937
roku. Siostra Faustyna trochę podleczona wróciła do klasztoru w
Łagiewnikach. Ale już w kwietniu nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia,
dlatego w lipcu przełożeni wysłali ją do domu Zgromadzenia w Rabce
Zdroju. Pobyt w tej uzdrowiskowej miejscowości nie służył jednak
Siostrze Faustynie, dlatego po trzynastu dniach wróciła do Krakowa.
Zabrała jednak z Rabki zapewnienie św. Józefa, że bardzo jest za tym
dziełem Miłosierdzia, które jej poleca Pan, i jego obietnicę szczególnej
pomocy, w zamian za co Siostra Faustyna miała codziennie odmawiać trzy pacierze i raz „Pomnij”.
Odtąd Siostra Faustyna wiedziała, że w pełnieniu misji wspiera ją nie
tylko Matka Najświętsza, ale także święty Józef. Pomocą byli również
inni święci i aniołowie, których towarzystwa i pomocy niejednokrotnie w
sposób namacalny doświadczała.
Po powrocie z Rabki Siostra Faustyna ze względu na stan zdrowia
objęła lżejszy niż w ogrodzie obowiązek przy furcie klasztornej. Tutaj
miała dużo okazji, by świadczyć miłosierdzie różnym ludziom,
przychodzącym po pomoc. Byli nimi bezrobotni, głodne dzieci, żebracy… W
każdym z nich starała się dostrzec samego Jezusa i z miłości do Niego
świadczyła dobro wszystkim. Pewnego dnia przyszedł do furty wynędzniały
młodzieniec, w strasznie podartym ubraniu, boso i z odkrytą głową,
bardzo był zmarznięty, bo dzień był dżdżysty i chłodny. Prosił coś
gorącego zjeść – zrelacjonowała to wydarzenie Siostra Faustyna – Jednak
[gdy] poszłam do kuchni, nic nie zastałam dla ubogich; jednak po chwili
szukania znalazło się trochę zupy, którą zagrzałam i wdrobiłam trochę
chleba, i podałam ubogiemu, który zjadł. W chwili, gdy odbierałam od
niego kubek, dał mi poznać, że jest Panem nieba i ziemi. Gdym Go
ujrzała, jakim jest, znikł mi z oczu. Kiedy weszłam do mieszkania i
zastanawiałam się [nad] tym, co zaszło przy furcie, usłyszałam te słowa w
duszy: „Córko Moja, doszły uszu Moich błogosławieństwa ubogich, którzy
oddalając się od furty błogosławią Mi, i po- dobało Mi się to
miłosierdzie twoje w granicach posłuszeństwa, i dlatego zszedłem z
tronu, aby skosztować owocu miłosierdzia twego” (Dz. 1312).
Pierwsze miesiące 1938 roku przyniosły dalsze pogorszenie sta-
nu zdrowia Siostry Faustyny, dla- tego przełożeni zdecydowali, by po
świętach Wielkanocnych po raz drugi wysłać ją do szpitala na Prądniku.
Siostry sercanki, które posługiwały w szpitalu, przygoto- wały
separatkę, ale wieczorem jedna z nich oznajmiła Siostrze Faustynie, że
jutro nie będzie miała Komunii świętej, bo jest bardzo zmęczona. Rano odprawiłam medytację – zapisała w dzienniczku Siostra Faustyna – i
przygotowałam się do Komunii świętej, choć nie miałam mieć Pana Jezusa.
Kiedy pragnienie moje i miłość doszła do najwyższego stopnia, wtem
ujrzałam przy łóżku Serafina, który mi podał Komunię świętą, wymawiając
te słowa: „Oto Pan aniołów”. Kiedy przyjęłam Pana, duch mój zatonął w
miłości Bożej i w zdumieniu. Powtórzyło się to przez trzynaście dni,
jednak nie miałam tej pewności, czy jutro mi przyniesie (Dz. 1676).
Prawie do końca czerwca robiła notatki w dzienniczku. Zapisywała
sło- wa Jezusa, swoje modlitwy, rozważania i ważniejsze wydarzenia, a
do nich trzeba zaliczyć ostatnie w życiu Siostry Faustyny trzydniowe
rekolekcje, które dawał jej sam Jezus przed uroczystością Zesłania Ducha
Świętego. Każdego dnia podawał jej tematy do rozmyślania, punkty do
medytacji i głosił konferencje: o walce duchowej, o ofierze i modlitwie
oraz o miłosierdziu. Siostra Faustyna miała rozmyślać nad Jego miłością
ku niej i o miłości bliźniego. Pod takim kierownictwem jej umysł z
łatwością przenikał wszystkie tajemnice wiary, a serce rozpalał żywy
płomień miłości. W uro- czystość Zielonych Świąt odnowiła swoje śluby
zakonne. Dusza jej w sposób szczególny obcowała z Duchem Świętym,
którego tchnienie napełniało jej duszę nieopisaną rozkoszą, a serce
tonęło w dziękczynieniu za te wielkie łaski.
Tę promienną radość spostrzegały między innymi siostry, które odwie- dzały ją w szpitalu. Często ją odwiedzałam – wspominała s. Serafina Kukuls- ka – i
zawsze zastawałam ją w usposobieniu pogodnym, nawet radosnym, czasem
jakby promienną, ale nigdy nie uchyliła rąbka swojego szczęścia. Na
Prądniku czuła się bardzo szczęśliwa i nie żaliła się nigdy na
cierpienia. Lekarz, siostry, chorzy – wszyscy byli dla niej bardzo
dobrzy. Siostra Felicja Żakowiecka odwiedzała Siostrę Faustynę dwa
razy w tygodniu. Przy okazji tych odwiedzin raz rozmawiała z dr. Adamem
Sielbergiem na temat stanu jej zdrowia. Lekarz powiedział, że jest
bardzo źle. Na to s. Felicja: I pan doktor pozwala jej chodzić na Mszę świętą? Doktor Sielberg odpowiedział: Jest
bardzo źle i stan nie do wyleczenia, ale Siostra jest zakonnicą
nadzwyczajną, więc nie zwracam na to uwagi. Inne na jej miejscu nie
wstawałyby; widziałem, jak idąc do kaplicy trzymała się muru.
Stan zdrowia Siostry Faustyny stale się pogarszał i zbliżał
koniec jej ziemskiego życia. Świadoma tego żegnała się ze
wspólnotą zakonną. W sierpniu 1938 roku napisała list do przełożonej
generalnej m. Michaeli Moraczewskiej: Najdroższa
Mateczko, zdaje mi się, że jest to ostatnia nasza rozmowa na ziemi.
Czuję się bardzo słabiutka i piszę drżącą ręką. Cierpię tyle, ile znieść
jestem zdolna. Jezus nie daje ponad siły. Jeżeli cierpienia są wielkie,
to i łaska Boża jest potężna. Zdana jestem całkowicie na Boga i Je- go
świętą wolę. Tęsknota coraz większa ogarnia mnie za Bogiem. Śmierć mnie
nie przeraża, dusza moja obfituje w wielki spokój. Dziękowała za
wszelkie dobro, jakiego doświadczyła od Matki i w Zgromadzeniu, przepra-
szała za uchybienia przeciw regule i siostrzanej miłości oraz prosiła o
mod- litwę i błogosławieństwo na godzinę śmierci. List zakończyła
słowami: Do widzenia, Najdroższa
Mateczko, zobaczymy się w niebie u stóp tronu Boże- go. A teraz niech
się sławi w nas i przez nas Miłosierdzie Boże.
W szpitalu na Prądniku po raz ostatni rozmawiała również ze swym
wi- leńskim kierownikiem duchowym, ks. Michałem Sopoćką, który w
pierwszej połowie września 1938 roku miał okazję, by odwiedzać swą
niezwykłą pe- nitentkę i jeszcze przed śmiercią z jej ust usłyszeć
wskazówki co do dzieła Miłosierdzia, które Jezus przez nią
zapoczątkował. Wówczas Siostra Faustyna powiedziała mu, że ma się
głównie starać o ustanowienie w Koś- ciele święta Bożego Miłosierdzia, a
nowym zgromadzeniem ma się zbyt nie zajmować, że po pewnych znakach
pozna kto i co ma w tej sprawie uczynić. Powiedziała, że już niedługo
umrze, i że wszystko, co miała do przekazania i napisania, już
załatwiła. Po pożegnaniu się z Siostrą Faustyną ks. Sopoćko wyszedł z
separatki, ale w drodze przypomniał sobie, że nie zostawił jej
książeczek z podanymi jej przez Jezusa modlitwami do Miłosierdzia
Bożego. Wrócił więc i gdy otworzył drzwi separatki zastał Siostrę
Faustynę uniesioną nad łóżkiem i zatopioną w modlitwie. Wzrok jej – relacjonował – był
utkwiony w jakiś przedmiot niewidzialny, źrenice nieco rozszerzone, na
razie nie zwróciła uwagi na moje wejście, a ja nie chciałem jej
przeszkadzać i za- mierzałem się cofnąć; wkrótce jednak ona przyszła do
siebie, spostrzegła mnie i przeprosiła, że nie słyszała mego pukania do
drzwi ani wejścia. Wręczyłem jej owe modlitwy i pożegnałem, a ona
powiedziała: „Do zobaczenia się w niebie”. Gdy następnie 26 września
odwiedziłem ją po raz ostatni w Łagiewnikach, nie chciała ze mną już
rozmawiać, a może raczej nie mogła, mówiąc: „Zajęta jestem obcowaniem z
Ojcem niebieskim”. Rzeczywiście, robiła wrażenie nadziemskiej istoty.
Wówczas już nie miałem najmniejszej wątpliwości, że to, co się znajduje w
jej dzienniczku o Komunii świętej udzielanej w szpitalu przez anioła,
odpowiada rzeczywistości.
Po powrocie ze szpitala (17 września 1938 roku) Siostra
Faustyna w klasztornej infirmerii w Krakowie-Łagiewnikach czekała na
moment przejś- cia z tego świata do domu Ojca. Siostry na zmianę czuwały
przy niej. Prze- łożona domu m. Irena Krzyżanowska lubiła ją tam
odwiedzać, postrzegała w Siostrze Faustynie dużo spokoju i dziwnego
uroku. Całkowicie ustąpiło napięcie związane z realizacją dzieła
Miłosierdzia, które polecał jej Pan. Będzie święto Miłosierdzia Bożego, widzę to, chcę tylko woli Bożej – mówiła Przełożonej. Zapytana przez nią, czy cieszy się, że umiera w naszym Zgromadzeniu, odpowiedziała: Tak. Będzie Mateczka widziała, że Zgromadzenie będzie miało wiele pociechy przeze mnie. Krótko przed śmiercią uniosła się na łóżku i poprosiła Przełożoną, by zbliżyła się do niej. Wtedy wyszeptała: Pan
Jezus chce mnie wywyższyć i uczynić świętą. – Odczułam w niej wiele
powagi, dziwnego uczucia, że Siostra Faustyna przyjmuje to zapewnienie
jako dar miłosierdzia Bożego, bez cienia pychy – wspominała m. Irena.
5 października 1938 roku po południu do klasztoru w Łagiewnikach
przyjechał o. Andrasz, który ostatni raz udzielił Siostrze Faustynie
rozgrzeszenia i sakramentu chorych. Tego dnia w porze kolacji rozległ
się dzwonek. Siostry w refektarzu wstały od stołu i poszły na piętro,
gdzie w se- paratce leżała Siostra Faustyna. Przy jej łożu był kapelan
ksiądz Teodor Czaputa, siostra przełożona m. Irena Krzyżanowska, a w
korytarzu pozostałe siostry z krakowskiej wspólnoty. Odmówiono wspólnie
modlitwy za kona- jących, po których Siostra Faustyna powiedziała
przełożonej m. Irenie, że jeszcze teraz nie umrze. Siostry poszły na
wieczorne nabożeństwo, a wśród nich s. Eufemia Traczyńska, młoda
juniorystka, która od s. Amelii Sochy słyszała, że kto jak kto, ale
Siostra Faustyna, to na pewno będzie świętą. Chciała zobaczyć, jak
umierają święci, ale nie mogła liczyć na zgodę przełożonej, że pozwoli
jej czuwać przy siostrze chorej na gruźlicę. Poprosiła więc dusze w
czyśćcu cierpiące, by ją obudziły, gdy nadejdzie moment konania. Spać poszłam o zwykłej porze – wspomina s. Eufemia – i
zaraz zasnęłam. Naraz ktoś mnie budzi: – Jak Siostra chce być przy
śmierci Siostry Faustyny, to niech Siostra wstaje. Ja od razu
zrozumiałam, że to pomyłka. Siostra, która przyszła obudzić s. Amelię,
pomyliła cele i przyszła do mnie. Zaraz obudziłam s. Amelię, ubrałam
chałat i czepek, i szybko pobiegłam do infirmerii. Po mnie przyszła s.
Amelia. To było jakoś koło jedenastej w nocy. Gdy przyszłyśmy tam,
Siostra Faustyna jakby lekko otworzyła oczy i trochę się uśmiechnęła, a
potem skłoniła głowę i już… Siostra Amelia mówi, że już chyba nie żyje,
umarła. Spojrzałam na s. Amelię, ale nic nie mówiłam, modliłyśmy się
dalej. Gromnica cały czas się paliła.
Pogrzeb odbył się 7 października, w święto Matki Bożej Różańcowej.
Do krypty, w której była trumna z Siostrą Faustyną, przychodziły
po- modlić się nie tylko siostry, ale i wy- chowanki, a nawet pracownicy
z fol- warku. Był wśród nich Janek, o któ- rym mówiono, że nie
praktykuje. Stał przy trumnie Siostry Faustyny i pła- kał, tak wielkie
wrażenie zrobiła na nim, a po tym pogrzebie – jak powiadali – nawrócił
się. Także niewidoma Jadzia, starsza wychowanka, opowiadała o
swoich niezwykłych przeżyciach. Po nabożeństwie żałobnym, któremu
przewodniczył ks. Władysław Wojtoń SJ przy udziale jeszcze dwóch kap-
łanów, siostry na własnych ramionach zaniosły trumnę z ciałem Siostry
Faustyny na zakonny cmentarz położony w głębi ogrodu.
Siostra Faustyna osiągnęła pełnię zjednoczenia z Bogiem i
zaśpiewała hymn na cześć Jego niezgłębionego miłosierdzia. A nam,
żyjącym na ziemi pozostawiła obietnicę: Nie
zapomnę o tobie, biedna ziemio, choć czuję, że cała natychmiast zatonę w
Bogu, jako w oceanie szczęścia; lecz nie będzie mi to przeszkodą wrócić
na ziemię i dodawać odwagi duszom, i zachęcać je do ufności w
miłosierdzie Boże. Owszem, to zatopienie w Bogu da mi nieograniczoną
możność działania (Dz. 1582).
11. „Moje posłannictwo nie skończy się ze śmiercią”
Prorocka misja Siostry Faustyny za jej życia utrzymywana
była w ścisłej tajemnicy. Wiedzieli o niej tylko ks. Michał Sopoćko,
o. Józef Andrasz i niektóre przełożone. Po śmierci, gdy przyszedł czas
II wojny świato- wej, wileński spowiednik Siostry Faustyny ujawnił
inicjatorkę szerzącego się kultu Mi- łosierdzia Bożego. Za nim w
Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia uczyniła to przełożona
generalna m. Michaela Moraczew- ska, która objeżdżając domy mówiła o
wielkim wybraniu i posłannictwie, jakim Bóg obdarzył Siostrę Faustynę. Co mnie najwięcej uderzało u Siostry Faustyny – napisała po jej śmierci – i
dziś z odległości uderza jako objaw niezwykły, szczególniej w ostatnich
miesiącach choroby, to jej zupełne zapomnienie o sobie na korzyść
rozszerzania czci Miłosierdzia Bożego. Nie zdradzała najmniejszego
wahania co do prawdziwości swego posłannictwa ani lęku śmierci, a tylko
cała była przejęta myślą przewodnią swego życia: kultem Miłosierdzia
Bożego.
Lata okrutnej wojny sprzyjały upowszechnianiu się kultu Bożego
Miło- sierdzia, bo on wnosił w życie ludzi promień światła i nadziei.
Wraz z sze- rzącym się kultem Miłosierdzia Bożego rosła też sława
świętości Siostry Faustyny. Na jej grób w krakowskich Łagiewnikach
zaczęli przybywać pielgrzymi i upraszać przez jej przyczynę upragnione
łaski. W klasztornej kaplicy o. Józef Andrasz poświęcił obraz Jezusa
Miłosiernego, namalowany według wizji Siostry Faustyny, i rozpoczął
uroczyste nabożeństwa ku czci Miłosierdzia Bożego, na które tłumnie
przybywali mieszkańcy Krakowa i oko- lic. Na modlitwę przed ten obraz
przychodził również młody pracownik sąsiadującego z klasztorem Solvayu
Karol Wojtyła, który już wtedy zetknął się z kultem Miłosierdzia Bożego w
formach przekazanych za pośrednictwem Siostry Faustyny. Gdy został
kapłanem, celebrował w tej kaplicy uroczyste nabożeństwa ku czci
Miłosierdzia Bożego w trzecie niedziele miesiąca.
Jako Biskup Krakowa w 1965 roku rozpoczął w diecezji proces
zmierza- jący do wyniesienia Siostry Faustyny na ołtarze. Był to z jego
strony akt wielkiej odwagi, gdyż od 1959 roku obowiązywała notyfikacja
Stolicy Apos- tolskiej zabraniająca szerzenia kultu Miłosierdzia Bożego w
formach prze- kazanych przez Siostrę Faustynę. Notyfikacja ta została
wydana na skutek błędnych tłumaczeń jej dzienniczka i niewłaściwej
czasami praktyki tego nabożeństwa. W czasach komunizmu trudno było o
kontakt ze Stolicą Apostolską, a tym samym nie można było odeprzeć
zarzutów, jakie pod adresem pism Siostry Faustyny i nabożeństwa wysuwała
Stolica Święta. Ten okres, zapowiedziany zresztą przez Siostrę
Faustynę, przyczynił się do teologicznego zgłębienia pism Apostołki
Bożego Miłosierdzia i położenia właściwych fundamentów pod praktykę tego
nabożeństwa. Kardynał Karol Wojtyła upewniony, że taka sytuacja nie
stanowi przeszkody do rozpoczęcia procesu, niezwłocznie go
przeprowadził, a akta sprawy przekazał do rzyms- kiej Kongregacji, która
dalej badała heroiczność cnót, a potem cud, jakiego przy grobie Siostry
Faustyny doznała pani Maureen Digan z USA.
W Święto Miłosierdzia, 18 kwietnia 1993 roku Ojciec Święty Jan
Paweł II wyniósł Siostrę Faustynę do chwały ołtarzy. W czasie homilii na
Placu Świętego Piotra w Rzymie nawiązał do jej słów: Czuję dobrze, że nie kończy się posłannictwo moje ze śmiercią, ale się zacznie (Dz. 281) – i stwierdził: I
tak się stało. Misja Siostry Faustyny trwa i przynosi zadziwiające
owoce. W jakże przedziwny sposób jej nabożeństwo do Jezusa Miłosiernego
toruje sobie drogę w świecie i zdobywa tyle ludzkich serc! Jest to
niewątpliwie jakiś znak czasów – znak naszego XX wieku. Bilans tego
kończącego się wieku, obok osiągnięć, które wielokrotnie przewyższyły
poprzednie epoki, zawiera także głęboki niepokój o przyszłość. Gdzież
więc, jeśli nie w Bożym Miłosierdziu, znajdzie świat ocalenie i światło
nadziei? Ludzie wierzący doskonale to wyczuwają!
Po zbadaniu przez Stolicę Apostolską kolejnego cudu –
uzdrowienia z nieuleczalnej choroby serca ks. Ronalda Pytla z Baltimore –
Ojciec Święty Jan Paweł II zaliczył Siostrę Faustynę do grona świętych
Kościoła katolickiego. Uroczystość kanonizacji odbyła się w Święto
Miłosierdzia Bożego, 30 kwietnia 2000 roku, na Placu Świętego Piotra w
Rzymie przy udziale wielu biskupów, kapłanów, sióstr zakonnych i
niezwykle licznie zebranych pielgrzymów z całego świata. Dzięki
połączeniom telewizyjnym w tej samej uroczystości uczestniczyli
duchowni i pielgrzymi zgromadzeni w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w
Krakowie-Łagiewnikach. Kilkadziesiąt lat wcześniej tak tę uroczystość
opisała sama Siostra Faustyna. Ujrzałam
się naraz w Rzymie w kaplicy Ojca Świętego i równocześnie byłam w
kaplicy naszej, a uroczystość Ojca Świętego i całego Kościoła była
ściśle złączona z naszą kaplicą i w szczególny sposób z naszym
Zgromadzeniem, i rów- nocześnie wzięłam udział w uroczystości w Rzymie i
u nas. Kaplica była uroczyście ubrana, a w dniu tym wolno było wejść do
niej wszystkim ludziom, ktokolwiek chciał. Tłumy były tak wielkie, że
ani okiem przejrzeć nie mogłam. Wszyscy z wielką radością brali udział
w tej uroczystości, a wielu z nich otrzymało to, co pragnęło. Ta
sama uroczystość była w Rzymie w pięknej świątyni i Ojciec Święty z
całym duchowieństwem obchodził tę uroczystość; i nagle ujrzałam św.
Piotra, który stanął pomiędzy ołtarzem i Oj- cem Świętym. Co mówił św.
Piotr – nie mogłam słyszeć, lecz poznałam, że Ojciec Święty rozumiał
mowę jego ... (Dz. 1044).
W czasie tej uroczystości, która odbywała się w Roku
Jubileuszowym, Ojciec Święty Jan Paweł II ustanowił Święto Miłosierdzia
dla całego Kościoła oraz przekazał światu na trzecie tysiąclecie wiary
prorockie orędzie Miłosierdzia. Przekazuję je wszystkim ludziom – powiedział – aby uczyli się coraz pełniej poznawać prawdziwe oblicze Boga i prawdziwe oblicze człowieka.
Dwa lata później już po raz drugi jako Papież pielgrzymował do
łagiewnickiego Sanktuarium, by w konsekrowanej przez niego nowej
bazylice cały świat zawierzyć Miłosierdziu Bożemu. Wtedy też powiedział,
że pragnie, aby orędzie o miłosiernej
miłości Boga, które tutaj zostało ogłoszone za pośrednictwem Siostry
Faustyny, dotarło do wszystkich mieszkańców ziemi i napełniało ich
serca nadzieją. Niech to przesłanie rozchodzi się z tego miejsca na całą
naszą umiłowaną Ojczyznę i na cały świat. Niech się spełnia
zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść „iskra, która
przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście” (por. Dz. 1732).Trzeba
tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień
miłosierdzia. W mi- łosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek
szczęście!
Dzisiaj
chyba nie ma kraju, w którym nie byłoby obrazu Jezusa Miłosiernego,
Święto Miłosierdzia zostało na stałe wpisane do ka- lendarza
liturgicznego całego Kościoła, Ko- ronka do Miłosierdzia Bożego
odmawiana jest nawet w narzeczach afrykańskich i coraz większą
popularność zdobywa sobie mod- litwa w chwili konania Jezusa na krzyżu,
zwana Godziną Miłosierdzia. Zrodzony z doś- wiadczenia mistycznego i
charyzmatu Sios- try Faustyny Apostolski Ruch Bożego Miło- sierdzia,
czyli „zgromadzenie”, którego za- łożenia domagał się od niej Jezus,
obejmuje różne zgromadzenia, sto- warzyszenia, bractwa, apostolaty oraz
ludzi indywidualnie podejmujących jej misję. Niesie on światu orędzie
Miłosierdzia poprzez świadectwo życia, czyn, słowo i modlitwę.
Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w pełni przyjęło jej
prorocką misję, a 25 sierpnia 1995 roku uznało ją za swą duchową
współzałożycielkę. Teologowie zainspirowani przez Siostrę Faus- tynę
zgłębiają tajemnicę miłosierdzia Bożego, apostołowie Bożego Miłosier-
dzia w jej szkole uczą się postawy zaufania wobec Boga i miłosierdzia
względem bliźnich, umiłowania Eucharystii i Kościoła oraz prawdziwego
nabożeństwa do Matki Bożej Miłosierdzia. W Polsce i na świecie powstaje
wiele kościołów pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego, Jezusa Miłosiernego
czy św. Siostry Faustyny. Jak grzyby po deszczu wyrosły nowe sanktuaria
Bożego Miłosierdzia, w których w sposób szczególny głoszona jest prawda
o miłości miłosiernej Boga do każdego człowieka. Rzeczywiście, misja
Siostry Faustyny nie skończyła się wraz z jej śmiercią, ale trwa i
przynosi zadziwiające owoce.
Z książki s. M. Elżbiety Siepak ZMBM pt. „Dar Boga dla naszych czasów”
|